niedziela, 23 października 2011

50 min.

Mój pierwszy wyjazd do miasta bez osób, które już tam były. Wyjazd? wyprawa?! J Razem z Asią wybrałyśmy się do Lusaki w celu uzupełnienia zapasówJ A przy okazji rozejrzenia się po mieście i targu. Mnie bardzo ciekawił zambijski targ, zwykły bez pamiątek. Taki, jakich u nas w Polsce nie brak w każdym mieście i miasteczku. Jak wygląda? Jakie można znaleźć na nim towary? Jakie są ceny? I się dowiedziałam.

Ale po kolei. Z wielkim i pustym plecakiem przemierzamy zakurzony odcinek drogi łączącej naszą placówkę z główną drogą do Lusaki. Przy niej bowiem miałyśmy zamiar grzecznie stanąć i czekać na busa, który zabierze nas do Lusaki. Miałyśmy szczęście bo zbliżając się do głównej drogi zobaczył nas mężczyzna, który w owym busie „kasuje bilety”. Jest on odpowiedzialny za zapełnianie busa  ludźmi i zbieranie opłaty za przejazd. Tak jest w każdym busie. Kierowca zajmuje się tylko jazdą. Pojazd, którym przemierzać będziemy odległość z CoH do miasta i z powrotem, jest trochę specyficzny. To mały biało - niebieski bus. Jednak jak zauważyłam jest on bardzo pojemny. Znajdują się w nim cztery rzędy miejsc siedzących. Trzy czteroosobowe, przeznaczone dla pasażerów. I jeden trzyosobowy z przodu, łącznie z kierowcą. Oczywiście kierownica po prawej stronie. Czasem do tej piętnastki osób trzeba doliczyć różnego rodzaju pakunki, tobołki i dzieci. Jest ciasno i duszno. Ale jedzie i to się liczy. To takie różnice pomiędzy busem  tutaj, a autobusem w Europie. Jest jeszcze jedna, ale o niej późniejJ



Targ - szok, szok i jeszcze raz SZOOOK!!! Widok był osłupiający! Spokojnie można dostać oczopląsu! Kolorowe morze ludzi przewijających się w jedną i drugą stronę. Morze przepychających się, pchających przed sobą wózki i taczki. Niosących przeróżne towary na głowach. Nawet w ruchu pieszych obowiązuje zasada „lewej strony” więc trochę się o ludzi obijałamJ albo w ostatniej chwili schodziłam mi z drogi:) Masa sprzedawców po prawej i lewej stronie. Dorośli, mężczyźni i kobiety z dziećmi. Nawet wśród kupujących przewijały się osoby, które miały coś do sprzedania. A sprzedawali zimne napoje, mrożony sok zastępujący lody. Domowej roboty placki i nazwijmy to racuchy czy pączki, gotowane lub pieczone kolby kukurydzy oraz owoce w całości jak też krojone na cząstki. Jak sobie klient życzy. Czyli to, co może się przydać podczas długich zakupów jak również podczas długiego dnia pracy. Kocioł zapachów, aż poczułam głód, jednak na „jedzeniu wzrokiem” i pochłanianiu zapachów wolę zakończyć.


Ogrom kolorowych towarów wyłożonych  na sprzedaż. Szkoda tylko, że przeważnie na każdym z nich widniej napis „Made in China”. Sprzedawcy zachęcali do zakupu swoich towaru. Krzyki, nawoływania i płacz dzieci przeplatał się z muzyką płynącą z głośników ze stoiska muzycznego. Nawet alejki po których przemierzałyśmy targ są przewidziane do robienia zakupów bez pośpiechu. Dlaczego? bo jest w nich pełno dziur, nierówności i kamieni – o zgrozo! Chwilami widziałam ostatnie ślady wczorajszego deszczu w postaci błotka. I cóż jeszcze? śmieci, jakżeby inaczej. Można powiedzieć, że to swoisty tor przeszkód.


Znaczna część mężczyzn nie patrzyła na nas obojętnie i na każdym kroku było słuchać „ Muzungu, how are you?” albo „Where are you from?” Maiłam wrażenie, że jestem dla nich jakąś atrakcją, urozmaiceniem dnia. Fakt, później jest co opowiadać w domu J

Ciąg dalszy w następnym poście, zapraszam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz