sobota, 28 stycznia 2012

Sinusoida

Życie człowieka to niekończąca się sinusoida. Raz jesteś na górze, a raz na dole. Przeżywasz radość, zadowolenie, wszystko ci się układa, a za chwilę płaczesz bo masz wszystkiego dosyć. Nie rozumiesz danej sytuacji, coś nie wychodzi i masz wrażenie, że wszystkie trudności spadają TYLKO na ciebie. Spokojnie, właśnie twoja sinusoida opada na dół, ale to chwilowe, za moment znowu będziesz na górze. Życie. Jednak musimy pamiętać, że każda sytuacja niesie ze sobą coś dobrego. Każda jest z góry zaplanowana i przewidziana. Musimy tylko włożyć trochę wysiłku i zastanowić się co wynieść z niej dla siebie. Jakie ma dla nas wskazówki na przyszłość.
Nowy rok w City of Hope przywitał mnie pewnymi zmianami. Zmiany te dotyczyły szkoły jak też i samej placówki. Na przykład zmieniła się siostra odpowiedzialna za szkołę. Odeszło dwóch nauczycieli, a na ich miejscu pracuje czterech nowych. Do pracy z dziewczynkami przydzielono nową siostrę.  Nowy rok to także więcej obowiązków jakie mi przydzielono. Po miesięcznej przerwie z racji zakończenia roku szkolnego i Świąt Bożego Narodzenia, takie zmiany mogą człowieka podłamać. Raz, że po tak długiej przerwie musi na nowo wdrażać się w system jaki panował przed przerwą to jeszcze zastają go spore zmiany i dostaje nowe obowiązki. Tak, początek roku był ciężki. Musiałam przejąć nowe rzeczy, nauczyć się ich i pamiętać o nich. Nie są one trudne, jednak jest ich sporo i są drobne. Tak czy inaczej muszę o nich pamiętać i gospodarować czasem w taki sposób, żeby były zrobione wtedy, kiedy trzeba. Na przykład jestem współodpowiedzialna za przygotowanie produktów na lunch dla całej szkoły. Muszę pilnować żeby każdego dnia były w magazynie kartony z ryżem, olej, sól i mąka kukurydziana.
Styczeń w CoH to także wprowadzenie w ruch maszyny zwanej „Nowy rok szkolny”. A co za tym się kryje - dużo papierkowej roboty. To ustalanie planów lekcji i stukrotne nanoszenie na nie poprawek. To codzienne pisanie czegoś na komputerze. To wywieszanie nowych list, które wcześniej trzeba było napisać. To uzupełnianie dokumentacji. Do tego trzeba dodać to, że każdy przychodzi coś skopiować, prosi żeby coś mu podać czy napisać na komputerze. A każdy chce żebym jego prośbę spełniała w tej chwili, od razu. Miałam wrażenie, że każdy uważał, że jego „działka” za którą jest odpowiedzialny jest najważniejsza, a ja mam być na każde zawołanie. Tak jakbym pracowała tylko dla tej konkretnej osoby. A nikt nie pomyśli o tym, że w moim planie dnia są jeszcze zajęcia popołudniowe z dziećmi do którym także muszę się przygotować.
To był ciężki czas, jednak widzę, że powoli zaczyna się uspokajać. Uporałam się z nowymi obowiązkami. Wiem kiedy, co i jak. Zaczynam spokojniej oddychać. To była trudna lekcja. Moje nerwy były wystawione na dużą próbę. Często widziałam bezsens tego co robię. Chętnie daną rzecz zrobiłabym inaczej – sprawniej i szybciej. I chwilami miałam wrażenie, że ludzie tutaj nie potrafią  ułatwić sobie pewnych rzeczy. A zdanie zmieniają jak przysłowiowe rękawiczki. Dobra lekcja cierpliwości i pokory.
Tak, myślę, że przeżyłam pierwszego rodzaju kryzys. Przeżyłam i jestem bogatsza o nowe doświadczenia. Przeżyłam i wiem co to znaczy otrzymać reprymendę po angielsku:) I muszę powiedzieć, że w innym języku jakoś mniej boli :):):)   Przeżyłam i mogę patrzeć z podniesionym czołem na kolejny dzień.

Nie myśl drogi Czytelniku, że jeśli wyjechałam gdzieś do Afryki to jestem z dala od problemów, trudności. Tak nie jest. Codziennie zdarzają się trudne sytuacje z którymi muszę się mierzyć. I po każdej takiej sytuacji zastanawiam się co jeszcze mnie czeka. Co mnie jeszcze tu spotka skoro wybrnęłam z tej konkretnej sytuacji. Czasem człowiek orientuje się, że wyszedł obronną ręką z danej trudności, wtedy, gdy się ona już dawno skończy. Zobaczy, że miał w sobie siłę i determinację do jej pokonania. Nawet jeśli wcześniej nie widział szans za szczęśliwe zakończenie.

niedziela, 8 stycznia 2012

Pierwszy raz

Pewnie jesteś ciekawy jak spędziłam Święta Bożego Narodzenia w Afryce, z dala od rodziny, znajomych, typowo polskich wigilijnych potraw. Może zastanawia Cię to, jak można przeżyć te ważne Święta bez takich symboli jak szopka, choinka czy bez śpiewu małych kolędników, którzy chodzą od domu do domu i ogłaszają Dobrą Nowinę. A może w ogóle nie wyobrażasz sobie jak można przeżyć ten czas bez grama śniegu czy mrozu. Chociaż w tym roku można powiedzieć, że pod tym względem Polska i Zambia niewiele się różniły :) Tak, pogoda w Zambii wcale nie zachęcała do myślenia o Bożym Narodzeniu. Było gorąco, duszno i wszędzie zielono. Ale nie chodzi o to czy jest śnieg czy go nie ma. Ważne jak Ty przeżyjesz ten czas.
Moje Boże Narodzenie było inne niż do tej pory. Spędziłam je na Czarnym Lądzie w gronie tych, którzy tak samo jak ja gdzieś w Europie zostawili swoje rodziny i znajomych. Spędziłam je w miejscu, wokół którego były chatki najbiedniejszych. A zaczęło się do tego, że z Asią pojechałyśmy, na północ Zambii do naszych dwóch dzielnych wolontariuszek – Ani i Ali. Właśnie tam mają swoją misję, wśród najuboższych dzieci Mansy. Droga do nich nie należała do przyjemności ponieważ przez dwanaście i pół godziny musiałyśmy jechać busem (w sumie to wyglądał jak nasze polskie autokary) załadowanym po brzegi. Akurat w tym busie nie przewidziano miejsca w luku bagażowym na plecaki, torby, worki, skrzynki, zakupy itd. Wszystko miało się zmieścić w środku między, pod, nad fotelami. Zambijczycy, jak zauważyłam są mistrzami w pakowaniu. Tak czy inaczej droga była męcząca, ale bardzo ciekawa. Poznałam kolejne punkty zambijskiej kultury:) Jechałyśmy nocą więc widoczność miałam w naturalny sposób ograniczoną:)
Moje Święta wyglądały inaczej, ale nie gorzej – przynajmniej w moim odczuciu. Do wigilijnego stołu usiadłam ze wszystkimi wolontariuszami z Mansy. Była europejska mieszanka kultur i tradycji. Dzieliłam się opłatkiem z osobami z Polski, Austrii i Belgii. Modliłam się z wierzącymi i niewierzącymi (dziwnie brzmi, ale cóż) Jednak dania wigilijne były bardziej polskie z zabarwieniem austriacko - belgijsko - zambijskim:) Każdy miał wkład w przygotowanie Wigilii. Nie zabrakło pierogów z kapustą i polskimi grzybami. Były też uszka i krokiety z grzybami z buszu. Furorę zrobił kompot z suszonych owoców szarlotka i czekoladowy blok. A przesolona tradycyjna austriacka potrawa na długo zostanie w mojej pamięci:) Pierwszy raz piłam na Wigilii belgijską gorącą czekoladę i chyba za rok będzie mi jej brakować:) Była pyszna:)



To były ważne dni i dużo mi pokazały. Pierwszy raz byłam tak daleko od rodziny, a zarazem tak blisko. Pierwszy raz brakował mi typowo świątecznej aury. Pierwszy raz kolację wigilijną zjadłam w tak ciekawym towarzystwie i na dworze pod zielonym drzewem. Pierwszy raz składałam rodzinie życzenia bożonarodzeniowe przez telefon. Pierwszy raz w dzień Wigilii o 13.30 byłam po wszystkich przygotowaniach i czekałam z kubeczkiem herbaty właśnie na Wigilię. Pierwszy raz byłam na Pasterce, która zaczęła się o 19.00. Odprawiana była w języku bemba, a zamiast kazania były Jasełka. Zgadza się, dużo różnic. Jednak myśl przewodnia ta sama. Czy tęskniłam? Tak, tęskniłam i łezka spłynęła po policzku gdy pierwszy raz usłyszałam dźwięk łamiącego się w mojej dłoni opłatka. Jednak była to inna tęsknota bo dookoła niej unosiła się radość z tego faktu, że jestem tu, gdzie chciałam być. Boże Narodzenie spędziłam w gronie osób, które dzieliły taki sam los jak ja.


To była ważna lekcja życia z której zapamiętam dużo. Jestem bogatsza o nowe doświadczenia. Poznałam ważność osób z jakimi spędza się ten czas, a nie ilość i wykwintność dań jakie stoją na świątecznym stole. Poznałam, że dla Zambijczyków ważne jest spotkanie z Nowonarodzonym Panem na Mszy Świętej w dzień Bożego Narodzenia. Dla nich to jest Święto i do tej Mszy przygotowują się pieczołowicie, to kwintesencja Świąt. Dla nich Boże Narodzenie to Msza Święta. Poznałam, że ważniejszy jest uśmiech, uścisk dłoni, ciepłe słowo czy kartka z życzeniami od góry prezentów.

Tak przeżyłam moje Boże Narodzenie w Zambii. Dziękuję wszystkim, którzy w tym czasie myśleli o mnie i mnie wspominali. Może dzięki Wam, Waszym ciepłym myślom i modlitwom czerpałam radość z tego, że właśnie w ten sposób spędziłam i przeżyłam te Święta.