niedziela, 23 października 2011

Cd. "50 min."


Kolejnym etapem były zakupy w markecie. Kupiłyśmy to co miałyśmy w planach i spokojnie wracałyśmy do miejsca z którego odjeżdżają biało – niebieskie busy. Po drodze był mały postój na zakup ananasa. Oczywiście wyjęty z kosza, który zambijska kobieta niosła na głowie. Szybkie pytanie o cenę. Jeszcze szybsze stwierdzenie, że za drogo. Więc próba pierwszego targowania. Kobieta twardo stoi przy swojej cenie więc grzecznie podziękowałyśmy i odchodzimy. A kobieta woła za nami i zgadza się na naszą cenęJ Więc mamy pięknego dojrzałego ananasa i pierwszą udaną próbę targowaniaJ Jego zapach -to słońce i deszcz zamknięte pod kopułą zielonych wąskich liści. To niczym nie skażona natura, to spokój naturalnego wzrostu, bez sztucznej nagonki.  A tak intensywny, że chciałoby się go zjeść tu i teraz, na chodniku, z obawy, że zaraz zniknie. Zapach ten rozweselił pół naszej kuchni. A smak to jakbyś nie jadł przynajmniej przez tydzień i nagle dostał swój ulubiony posiłek. Jeśli tak można - to  sama sobie zazdroszczę, że go jadłam J Soczysty miąższ rozpływał się w  ustach, a złoty sok leciał po ręku, aż do łokcia jak małemu dziecku. PychaJ
Mamy ananasa i teraz już naprawdę szłyśmy w stronę busów, zwłaszcza, że zaczynały pojawiać się krople deszczu. A moknąć w mieście nie jest miło, szczególnie jeśli nie ma się gdzie schować. Jestem z Asią przy busach i mamy problem bo nie wiemy który z nich jedzie w naszą stronę. Pytamy się jednego i drugiego chłopaka, ale wzruszają tylko ramionami. Nie słyszeli o City of Hope. „No to ładnie :/” – myślę sobie. Nic, idziemy dalej i znowu się pytamy. Tu też podobna sytuacja, jednak chłopak pyta się w którą stronę chcemy jechać. Więc pokazujemy mu, a on na to ”Aaa, na Chilangę (jakkolwiek by to się pisałoJ), to chodźcie”. I prowadzi nas wzdłuż busów. Deszcz zaczyna coraz gęściej padać. Ja zmieszana, nie wiem czy dobrze robimy idąc za nim. U Asi w oczach widać dezorientację. A on jeszcze sprawdza czy aby na pewno idziemy za nim, nawet nie można skoczyć w bok i się schować. Deszcz już pada, a my wsiadamy do pojazdu  wskazanego przez „kasjera biletów”. Słyszę tylko „Chilanga?”, odpowiadam „Yes”, a on „OK”. I siedzę w busie po którym spływają strugi deszczu. Przynajmniej nie jesteśmy mokre. Siedzimy i czekamy. W głowie myśli pędzą w tę i drugą stronę niczym auta po czteropasmowej drodze. Czy aby na pewno do dobrego busa wsiadłyśmy?   Dlaczego on nie jedzie?! Czeka, aż przestanie padać?! Bez sensu, przecież inne busy jeżdżą?! I po ok. 10 min. zapaliła mi się żaróweczka. Kasia, zanim bus się nie zapełni pasażerami – nigdzie nie pojedziesz. Spoko, do kolejnego punktu dnia mamy 2 godz. może zdążymy. W tym momencie poczułam, że nie jestem u siebie. Tu panują inne warunki i zdenerwowanie nic tu nie pomoże. Nawet uswiadomienie kierowcy, że mi się spieszy, że nie mam czasu. Bo tu czas ma każdy i to pod dostatkiem. Skoro my możemy poczekać to ty również.
Mija kolejne 10 min. – stoimy, a ja patrzę jak deszcz spływa po szybach. Pół godziny za nami – szyby parują, ale też zostało tylko 5 wolnych miejsc do Chilangi. Może się uda? Nie muszę chyba wspominać, że na kolanach mam naszego wytargowanego ananasa, który hipnotyzuje mnie swoim zapachem. Jest! nasz „nawoływacz” zaprosił ostatnią osobę do busa więc możemy ruszać! Hura!!! Po 50-ciu minutach czekania na pasażerów nasz busik jedzie. Jednak  moje zmysły przeszły na najwyższe obroty. Wzrok się wyostrzył. Pamięć wyszukała najmniejsze szczegóły trasy do domu zobaczone i zapamiętane wcześniej. Nawet język przygotowany był do ewentualnego sprzeciwu w chwili gdy skręcimy w inną drogę niż w tą prowadzącą do CoH. Jadąc w świętym skupieniu nawet nie słyszałam gwaru pasażerów dochodzącego z tylnich siedzeń. Jednak udało sięJ Całe i zdrowe wróciłyśmy z naszej pierwszej wyprawy do miasta. Bogate w nowe doświadczenia. Przy następnej okazji będę brać poprawkę na czas jaki może nam zająć powrót do domuJ

I to jest ta ostatnia różnica. Nasze autobusy i kierowcy nie czekają na pasażerów. Wręcz przeciwnie, potrafią nawet zamknąć drzwi przed nosem. A tu? Proszę bardzo, nawet pomogą z zakupami. Spokojnie zapytają gdzie chcesz jechać. Nawet zaprowadzą niemalże za rączkę do odpowiedniego pojazdu. Tyle tylko szkoda, że to tak długo trwa. No i jazda „na gapę” też nie wchodzi w grę. Czasem nawet można przekonać się na własne oczy jak drogi jest im kolejny pasażer. W szczególności o „białych” „nawoływacze” potrafią się nawet pobić.
 Wyjazd do miasta publicznym środkiem transportu równa się całodniowej wyprawie Jbo nigdy nie wiesz czy trafisz na pełny czy pusty busJ



3 komentarze:

  1. Ania z Gorzowa:
    To widzę, że nawet w Afryce można spotkać made in China :) Kasia tak ciekawie opisujesz, że od razu widzę tę Waszą wyprawę oczami wyobraźni. Trzymajcie się cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bym chciał zjeść tego ananasa, bo jak piszesz o nim to mam przed oczami naprawdę świetną reklamę, że aż chce się jeść ;) Fajnie by było zobaczyć jak jesz tego ananasa z tym Twoim uśmieszkiem, który jest wynikiem radości i zakłopotania tym, że sok ścieka Ci po ręku aż do łokcia :)

    "Zwierz" Marcin Sz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu,jak czytałem tego posta,w pewnym momencie,z ogromnym rozbawieniem,wybuchłem śmiechem,ponieważ nigdy,u nikogo nie słyszałem tego zwrotu /Jeśli tak można - to sama sobie zazdroszczę, że go jadłam/.Jest dziennikarsko świetny i nowatorski.Gratuluję.Wogóle, dobrze piszesz i jest to powodem mojej satysfakcji.Sciskam Cię mocno:).HZ.

    OdpowiedzUsuń