niedziela, 26 lutego 2012

Wolność w niebieskim ręczniku

Z daleka słyszę już potęgę męskich głosów przeplatających się z klaskaniem. Z każdym krokiem moja ciekawość i radość rośnie niczym balon wypełniany powietrzem. Wzmaga się powodując, że przyspieszam krok. W głowie zastanawiam się czym mnie dziś zaskoczą? Który zakon dziś prowadzi pieśni? Który brat nim dyryguje? Oczy tryskają radością na widok migających między drzewami kilku postaci w powiewających na porannym wietrze habitach. Wchodzę z uśmiechem na twarzy, jak głupia, do niezbyt wysokiej, czterobocznej zakonnej kaplicy. Światło swoim ciepły blaskiem zaprasza do zajęcia miejsca, a blask złoceń nie oślepia –bo ich nie ma. Na wprost ołtarz, po prawej stronie drewniane Tabernakulum. Wykonane na styl afrykański, przypominające jedną z wielu małych chatek. Czerwona lampka – obowiązkowo. Po lewej stronie ołtarza, na ścianie, namalowany znak franciszkański – dwa skrzyżowane ramiona - jedno nagie, drugie w habicie. Mam ochotę stać na środku i patrzeć, obserwować, cieszyć się tym widokiem. Myślisz może, czym się można cieszyć? Odpowiadam - widokiem 150 braci zakonnych. Zewnętrznie różniących się wzrostem, wagą, rysami twarzy, butami jakie wystają spod habitu czy różańcem wiszącym u boku. Nie każdy go posiada.  Różnią się też kolorem i krojem habitu. Jest tu mieszanka wszystkich odcieni brązu, a szarość przeplata się z granatem. Różnią się one, długością, wykończeniem, kapturem. W końcu są tu trzy zgromadzenia. To, co ich łączy to śnieżnobiały sznur, który każdy z nich ma na biodrach. Na każdym są misternie zawiązane supełki. Sznur - przypomina o czystości i dążeniu do świętości. To co ich łączy to Miłość, która ich tu przyprowadziła. To Nadzieja, Jedność.
Cieszę się, z każdej niedzielnej Mszy jaką przeżywam w tej zakonnej kaplicy. Cieszę się z każdej pieśni śpiewanej przez Braci. Nawet jeśli nie rozumiem ani jednego słowa. Każde spotkanie z nimi to lekcja wiary, skromności, pokory. Myślę, że nawet nie zdają sobie sprawy, że są tak bacznie obserwowani. Nie zdają sobie sprawy, że swoją zwyczajną, naturalną  postawą uczą. A uczeń chłonie to wszystko niczym gąbka spragniona wody, po której rośnie i przybiera właściwy kształt. We wszystkim co robią widać ich autentyczność, wiarę i miłość. Ich śpiewy wypływają z głębi, z serca. A brzmią niczym mieszanka grzmotów nadchodzącej burzy z delikatnością matczynej kołysanki. Słuchając ich, łatwo można się wzruszyć. Chwalą Boga nie tylko słowami śpiewanymi  przy weselnej muzyce, ale każdą częścią ciała. Niby zwykły chór, którego obowiązkiem jest uświetnianie liturgii. Znamy to. Jednak ten - śpiewa z miłości.  Faceci, zwykli, normalni, a potrafią bez skrępowania śpiewać całym ciałem. Potrafią modlić się tańcząc. To jest tajemnica, którą ciężko mi pojąć. Nie mają w sobie skrępowania, za to sto procent radości! Czy są „wykonani z innej gliny”? Czy to przez brązową skórę? Czy mają inne serce, duszę? Co powoduje, że są tak fascynujący, że chciałoby się przebywać z nimi cały czas? Sądzę, że to bezinteresowna miłość jaką mają do każdego w swoich sercach, a płynącą z miłości do Boga. Sądzę, że to skromność, pokora, naturalność. Zero udawania. Zero plastikowego kiczu. Sądzę, że to po prostu wolność jaką daje im wiara. Patrzę na nich i widzę to wszystko, czego brakuje nam – ludziom zachodu, cywilizacji i postępu technicznego. U nas wszystko musi być na czas, czyste, wykrochmalone. A mieszanka perfum zabija woń kadzidła. Tutaj czuć wolność afrykańskiego człowieka. Czuć dzikość „afrykańskiej piątki”. Czuć dziecięce zaufanie i wiarę. I nikomu nie przeszkadza fakt, że do wytarcia rąk, kapłan wykorzystuje zwykły, niebieski ręcznik.

Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/114299916318917234531/WolnoscWNiebieskimReczniku?authkey=Gv1sRgCNvViuyr6K2qBQ

sobota, 18 lutego 2012

Syzyfowa praca

Tak ja wcześniej pisałam, nowy rok przywitał mnie zmianami i nowymi obowiązkami. Jeśli tak zapowiada się cały rok, no to ładnie… ;) Na placówce City of Hope także czekały mnie zmiany. Zaczął się nowy rok pracy. Muszę tu przypomnieć, że w grudniu opuściło nas dwóch wolontariuszy więc ich obowiązki musiały być rozdzielone na naszą szóstkę, bo tyle w tym momencie przebywa wolontariuszy w CoH. Każdy z nas dostał jakąś część ich obowiązków. Jednak nie o tym chcę pisać. 
Do moich stałych zajęć zalicza się study time z dziewczynkami. Czyli czas na odrabianie lekcji czy pomoc w nauce. Codziennie przez półtorej godziny spotykałyśmy się na tego typu zajęciach. Do końca grudnia miałam dwie dziewczynki z 5 klasy. Były one zdolne i nie miały trudności z lekcjami. Ja ze swojej strony przygotowywałam pewne ćwiczenia, zadania. Szczególną uwagę poświęcałyśmy na takie przedmioty jak matematyka i język angielski. Dobrą rzeczą było także ćwiczenie czytania. 
W tym roku szkolnym mam 4 klasę. Są to trzy dziewczynki w wieku 13-14 lat. Ktoś pomyśli, że tylko trzy więc jest dobrze. Jednak ja mówię, że mam co robić. Czas spędzany z nimi wymaga ode mnie większego wysiłku w przygotowanie zadań jak też ćwiczy mnie w cierpliwości. I otwiera oczy na pewne sprawy. Jadąc tutaj nie sądziłam, że w czwartej klasie, w jednej ławce zobaczę dzieci w różnym wieku. Obok 9-10-latka może siedzieć 13-14-latek. Nie myślałam, że dzieciaki mogą mieć takie trudności z czytaniem czy pisaniem. Nawet nie wyobrażałam sobie, że alfabet to góra, której nie można przeskoczyć. Dziewczynki, z którymi mam zajęcia mają takie problemy. Chociaż jedna z nich w niektórych dziedzinach odstaje od reszty, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Mają problem z alfabetem. A co za tym idzie z czytaniem. Jest im ciężko napisać dany wyraz z głowy ponieważ nie wiedzą jak się go pisze. Mają problemy z matematyką. Każda z nich dodając lub odejmując stawia malutkie kreski, które na koniec podlicza. Przy każdej takiej sytuacji zastanawiam się gdzie był nauczyciel, kiedy uczył ich tych prostych zadań?! Jaką przyjął metodę nauczania, skoro dzieciom potrzeba dużo, za dużo czasu na uzupełnienie kilku krótkich zadań. Takie przykłady mogę mnożyć, niestety…
Tak, to jest smutne i serce mi się kraje gdy słucham ich nieudolnego czytania, a raczej zgadywania co to za wyraz. Gdy sprawdzam alfabet z pominiętym „l” i „r” lub gdy nie rozumieją przykładu z typu: 18 - …. = 15.
Staram się im pomóc, robię ćwiczenia,  piszemy alfabet, staram się im tłumaczyć. Jednak kiedy widzę, że kolejny raz mają trudności z odróżnieniem tysięcy od setek i kolejny raz nie wiedzą jak napisać trzycyfrową liczbę słownie to opadają mi ręce… i zaczynamy od początku. Trudność w tym wszystkim polega na tym, że te moje trzy Czekoladki nie widzą sensu uczenia się. Mam wrażenie, że im w ogóle nie zależy na tym, żeby coś umieć. Myślę, że nawet nie starają się wkładać wysiłku w zapamiętanie danego wyrazu czy zasady jak dane zadanie rozwiązać.
Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Mam teraz kolejną możliwość wykazania się cierpliwością, kreatywnością i zastanawiam się czy mi jej wystarczy :) Mogę także powiedzieć, że doskonale rozumiem częste zdenerwowanie nauczycieli w naszych polskich szkołach. Mam możliwość porównania systemu edukacyjnego jaki panuje tutaj, a jaki jest w Polsce. Różnice są ogromne! Niestety tutaj, to dzieci są poszkodowane. Siła i przyszłość narodu. Brakuje tu środków na dobrą edukację, na pomoce naukowe. A przede wszystkim brakuje motywacji by zdobywać wiedzę. Często nie ma dobrego przykładu z góry bo większość rodziców sama nie chodziła do szkoły więc nie rozumie po co ich dzieci mają chodzić. Często też, rodziców nie stać na to, by wysłać do szkoły wszystkie swoje dzieci. 

Tak więc teraz mogę powiedzieć, że zaczęła się moja misja. Skończył się okres próbny :)

Zdjęcia?- będą ... :) :) :)