poniedziałek, 23 lipca 2012

Coś


„Coś„ - tak zapisałam ten dokument w folderze w którym mam wszystkie teksty z przeznaczeniem opublikowania na blog. Dlaczego tak? Bo siedząc przed klawiaturą komputera nie mam sprecyzowanego pomysłu na tekst, nie wiem co będzie dalej. W tym momencie nie wiem, która historia, sytuacja czy czas przebije się przez skorupę myśli. A one zaklinowały ujście niczym gęsta kasza wąską szyjkę lejka. Nie wiem co znajdzie dobre i łatwe wyjście z labiryntu moich przemyśleń, obserwacji i doświadczeń. Nie jest to proste, ponieważ za każdym zakrętem wyłania się kolejne skrzyżowanie sprawiedliwości z niesprawiedliwością. Skręcając w prawo widzę zmarznięte dzieci, słyszę cichy głos ucznia, który od wczoraj wypił tylko herbatę, a dziś boli go brzuch z głodu. Prosi o środek przeciwbólowy. A ja zapominam gdzie go mamy i myślę co zrobić by cokolwiek zjadł.
Jednak, gdy skręcę w lewo przez moje ręce przelewa się, niczym rwąca rzeka w porze deszczowej, radość, uśmiech i zaufanie. Fala ta, za każdym razem, kiedy przypływa zmywa ze mnie złość, zmęczenie, smutek, osamotnienie. Przygniata mnie słodkim ciężarem, który zostawia we mnie kolejne bruzdy wypełnione nieuzasadnioną radością. Każdy widok uśmiechniętej buźki czy wyciągniętej dłoni nastolatka w moją stronę to zapomnienie o wcześniejszej złości. Po tej stronie zdecydowanie króluje radość. Tak, to może wydawać sie dziwne. W jednym miejscu, jak w wielkim zbiorniku mieszają sie radość i uśmiech ze strachem i smutkiem. To niesamowite, że jedno małe dziecko ma w sobie tyle radości i niekończący sie uśmiech, ktorym potrafi obdarować innych. Obok bólu jaki sprawia mu krwawiąca rana na ręku, tak, że nie można jej zatamować, ma w sobie spokój i cierpliwość. Nie płacze, nie narzeka, nie panikuje. A rana krwawi, brudzi sweter, podłogę. Kapie na spragniony i wysuszony od ciągłych wiatrów szkolny piach. Przy zakładaniu opatrunku słychać tylko ciche westchnienie poszkodowanego chłopca. Drżącą ręką zakładam mu opatrunek, a w środku chyle czola przed jego spokojem, opanowaniem, brakiem placzu. Dziś to mój Mały Bohater.
Pomimo zimna czy głodu, dzieci te, mają w sobie dużo radości, chęci do zabawy czy rozmowy. Skąd to mają? Skąd tyle powagi, cierpliwości, spokoju? Nie mają wiele, nie mają nowych zabawek, markowych ubrań, najnowszych gier komputerowych, a do szkoły i ze szkoły muszą iść pieszo dobrą godzinę. Ich prostota, oczy pełne radości i zaufania świecą niczym świetliki w mroku świata. Myślę, że na tym polega różnica pomiędzy dziećmi, ludźmi stąd, a ludźmi z „innego świata”. Oni po postu cieszą się, że żyją. Pomimo biedy w jakiej przyszło im być nie narzekają, ufają i czekają na zmiany. 
Napisałam. Właśnie te myśli i doświadczenia znalazły wyjście z labiryntu.
A tytuł pozostanie ten sam.

wtorek, 3 lipca 2012

Prep


Kolejna zmiana w Open Community School to Prep. Prep to godzinne zajęcia przeznaczone na naukę, odrabianie pracy domowej czy studiowanie materiału z danego przedmiotu. Oczywiście zajęcia te, odbywają się po lekcjach i są obowiązkowe dla wszystkich uczniów z siódmych klas. Takich klas mamy w naszej szkole dwie, a każda liczy po niecałe czterdzieści osób. Prep odbywa się na dużej sali, tak, żeby każdy z uczniów miał swój kawałek podłogi, na którym może postawić krzesło i oddać się naukowym marzeniom:) Niestety, sporo uczniów wagaruje i na tę „ulubioną” przez nich godzinę nie przychodzą. Aha, zapomniałam dodać, że odpowiedzialnym za tę sporą grupę uczniów, za pilnowanie porządku i ciszy jest także Wolontariusz. A ściślej mówiąc Ja:) Tak, to jest kolejna rzecz za którą jestem odpowiedzialna od drugiego termu. Na szczęście mam do pomocy jednego z nauczycieli. Tak więc sytuacja jest pod kontrolą:) a raczej staramy się żeby tak było:)
Nie powiem, ten element każdego dnia nie należy do łatwych. Uczniowie to trudna młodzież, czasem są z nimi problemy. Napiszę inaczej – czasem nie ma z nimi problemów.  I chłopcy i dziewczyny często dają w kość. Codziennie zmagam się z kombinowaniem, oszukiwaniem, zagadywaniem mnie by szybciej mijała ta nudna dla nich godzina. Był taki czas, że codziennie się spóźniali i codziennie obiecywali, że to ostatni raz. Teraz zauważyłam, że coraz więcej siódmoklasistów przychodzi punktualnie. Wiedzą, że jeśli będą się spóźniać nie dostaną piłki albo będą musieli sprzątać. Cóż, w jakiś sposób trzeba nad nimi zapanować:)
Prep należy do cięższych momentów i gdy pomyślę co może mnie na nim spotkać  to, tak normalnie, nie mam ochoty na niego iść. Nie mam ochoty kolejny raz słuchać, że ktoś jest zmęczony, że go boli głowa czy noga, że musi jechać do miasta (nawiasem mówiąc, kolejny raz w jednym tygodniu). Każdy dzień to wystawianie mnie i mojej cierpliwości na próbę. To sprawdzanie czy może tym razem pozwolę na wcześniejsze zakończenie, albo na drugie wyjście do toalety czy przysypianie w kącie z zeszytem na twarzy. To zadawanie po dziesięć razy tego samego pytania, bo może w końcu powiem „tak”. Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale pomimo krótkiego kryzysu przed rozpoczęciem zajęć cieszę się z tego czasu. Pomimo wszystko jest on dla mnie ważny. Praca w Office nie pozwala na częsty kontakt z młodzieżą, a chociaż w ten sposób mam szansę na przebywanie ze starszymi uczniami. To dobra okazja, by poznac zambijską młodzież, ich życie, pewne problemy; także dużo się od nich uczę. Wiem, że sporo z nich nie lubi zostawać po lekcjach, że chętnie wróciliby do domów. Zwłaszcza ci, którym droga do szkoły i z powrotem zajmuje sporo czasu. Jednak przychodzą, witają się ze mną, chcą porozmawiać. To miłe gdy mogę im choć przez chwilę opowiedzieć jak dana rzecz wygląda w moim kraju. Ciekawie wyglądają ich buźki z wielkimi oczami gdy im mówię, że w Polsce nie ma shimy. A chłopcy na to, że umarliby z głody bo lunch bez shimy to nie lunch:) Szybko zapominam o niechęci przychodzenia na ten punkt dnia. Ta niechęć zamienia się w radość z możliwości przebywania z tymi uczniami. Oczywiście nie zawsze jest tak pięknie. Złoszczę się kiedy mnie oszukują, kombinują, cwaniakuja, wołają dla przeczytania prostego wyrazu. Jęczący chłopak z ADHD, który nie potrafi usiedzieć cicho i w jednym miejscu jednocześnie złości i rozbawia. A dziewczyny zagadują o kolczyki czy bluzkę.
Jednak mam też swoje małe sukcesy. Chociażby to, że mniej osób się spóźnia. Staram się traktować ich poważnie, darzyć ich zaufaniem żeby wiedzieli, że są ważni, że komuś zależy, aby mieli dobre wyniki na egzaminach, żeby uczyli się odpowiedzialności. To trudne, bo codziennie muszę zaczynać od początku. Codziennie muszę pamiętać by być konsekwentna i pamiętać o tym co im obiecałam. Jednak u niektórych Łobuziaków widzę, że wystarczy chwila uwagi, zatrzymanie się nad ich zeszytem, krótka rozmowa, a pojawia się uśmiech. A nawet zapewnienie, że będą już spokojni na moich zajęciach. Miłe, zwłaszcza, że staraja sie trzymac tej obietnicy. Czasem jednak różnie to wychodzi. Miło, gdy jeden chłopak dał mi do przeczytania zeszyt z własnymi tekstami piosenek. Albo gdy dostałam jabłko. Drobny gest, przecież to tylko jabłko. Jednak pod przykrywką owocowej zielonej skórki kryje się coś więcej. To AŻ jabłko. Za każdym razem, gdy chłopcy wyciągają do mnie rękę by się przywitać lub pożegnać na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a wcześniejsza złość znika. To jakby moja bateria została podłączona pod ładowarkę.
Dla nich jestem osobą do której mogą przyjść, porozmawiać. Wiedzą że ich nie odpędzę. Kim są dla mnie? pomocą, wskazówką. To doświadczenie, które zostanie na zawsze.