wtorek, 26 czerwca 2012

Abecadło


Każdy z nas pamięta czas spędzony na czytaniu lektur. Pamiętacie te wlekące się niczym pociąg towarowy minuty? Albo gdy wzrok zatrzymał się na przecinku i umysł zrobił sobie właśnie ma nim przerwę? A słuch był niczym brzytwa świeżo po ostrzeniu, tak ostry, że wiedzieliście wszystko co działo się za oknem, w sąsiednim pokoju? Sądzę nawet, że w takich momentach doskonale słyszeliście muzykę jaką słuchało Wasze rodzeństwo przez słuchawki. Oj tak, chwilami było ciężko. Zwłaszcza gdy za oknem świeciło wiosenne słońce zapraszające do zabawy. Każdy z nas ma jeszcze w pamięci głos polonistki, że na następnej lekcji będzie kartkówka z danej lektury. Jeszcze widzę przerażenie w oczach kolegów, którzy zastanawiali się gdzie mogą znaleźć dobre streszczenie:) To czas, kiedy od lektur i czytania uciekaliśmy jak przed burzą. Książki były za grube, nie miały ilustracji i czasem były nudne. Jednak z perspektywy czasu cieszę się, że nas ponaglano do czytania. Jestem wdzięczna rodzicom i nauczycielom, że przymuszali mnie, abym czytala. Jestem wdzięczna, że moje szkoły, które skończyłam posiadały bogate biblioteki. Dlaczego to piszę? Może dla następnych pokoleń? Bo widzę, na przykładzie zambijskiej szkoły, zambijskich uczniów, rówieśników mojego rodzeństwa, że czytanie i lektury to bardzo ważny element w edukacji nowego pokolenia. Ubolewam, że w Zambii program szkolny nie przewidział opracowywania lektur, że uczniowie nie posiadają książek czy podręczników tak jak w polskich szkołach. Tutaj podręczniki w szkolnych torbach to rzadkość. Nic więc dziwnego, że nawet w starszych klasach uczniowie nie potrafią płynnie czytać. To smutne, gdy widzę jak piętnastolatek męczy się nad danym wyrazem. A to jest na porządku dziennym. Tym też się różni szkolnictwo polskie od zambijskiego.
Z tego względu w naszej szkole od drugiego termu wprowadzono lekcje czytania – Reading time. Los (Dyrektor szkoły:) chciał, żeby właśnie te lekcje prowadzili Wolontariusze. A tak się właśnie składa, że ja także jestem jednym z Nich:) Dlatego też, w każdy piątek przed dwie godziny staram się z siódmymi klasami czytać. Nie powiem żeby to zadanie było proste, zwłaszcza, że angielski nie jest moim rodowitym językiem i sama mam nieraz problemy z wymową. Uczniowie także nie należą do pokornych i skorych do nauki. Sądzę jednak, że dajemy radę:) Myślę, że dzięki tym zajęciom czytanie staje się mniej straszne, a książka nie parzy. Uczniowie przyzwyczajają się do tego, by czytać na głos. Oswajają się, że czytają publicznie, że ktoś ich słucha. Jednak zawsze mnie zastanawia fakt, że kiedy jest przerwa wszyscy wiedzą jak używać strun głosowych. Natomiast gdy przychodzi kolej na przeczytanie danego akapitu z książki to jakby zapomnieli, że potrafią mówić:) Owszem, te czterdzieści minut, to także czas, kiedy proszę o ciszę może dwadzieścia razy. To przesadzanie uczniów, a także wystawianie za drzwi czy prośba o interwencję innego nauczyciela. 
Pamiętam pierwszą lekcję, każdy z uczniów był przestraszony, nie wiedział o co chodzi i jak się zabrać do czytania. Strach przed publicznym czytaniem był widoczny w ich oczach i w tym, że moje ucho znajdowało się tuż przy twarzy ucznia, tak żeby coś słyszeć, żeby móc pomóc, poprawić. Teraz sami zgłaszają się do czytania, pamiętają na której stronie powinniśmy kontynuowac czytanie.
Są postępy, jest radość:)