niedziela, 9 października 2011

Lusaka

Jadąc tu wiedziałam, że będę mieszkać na przedmieściach Lusaki, stolicy Zambii. I tak też jest. Jednak wiedząc, że będę blisko stolicy miałam wrażenie, że  będzie to miasto podobne do naszych większych miast. W końcu to stolica! Z prezydentem, uniwersytetem, lotniskiem… W sumie podobne jest. Każdy, nawet jeśli nie chce, podświadome wyobraża sobie jak dana rzecz, człowiek czy miejsce będzie wyglądać. U mnie też tak było, jeśli chodzi o Lusakę. Jednak czymś się ono różni. Jest małe zaskoczenie, może rozczarowanie. Różnice zobaczyła od razu… Lusaka jest dużym miastem, rozwijającym się. Widać w niej dużo nowych budynków. Jakieś magazyny, duże sklepy, salony, myślę, że nawet hotele. I są to budynki budowane w stylu europejskim. Widziałam też Casino. Fakt, zbudowane na styl japoński.  Jednak te ”nowości” znajdują się tuż przed miastem. Same miasto to nasze lata ’90. Widać to zwłaszcza po małych sklepach i po ich witrynach. Brakuje tu kolorowych migoczących neonów i telebimów. Tu zanim znajdziesz sklep, w którym chcesz coś kupić minie sporo czasu. Podczas którego dowiesz się co dzieje się w mieście, co kto ma do sprzedania albo jakie usługi proponuje. Zaczepi cię kilku chłopaków. Ktoś krzyknie: „Muzungu!” albo zapyta czy chcę zamówić taksówkę. A wszyscy, których będziesz mijać będą się na ciebie patrzeć. Norma, do której powoli się przyzwyczajam i staram nie zwracać uwagi. Tu jest wszystko, a pomiędzy „tym wszystkim” jest namalowana witryna twojego sklepu, którego szukasz. Takie poszukiwania oczywiście są za pierwszym razem. Kolejne są o wiele prostsze ponieważ starasz się jak najlepiej zapamiętać drogę i wejście do sklepy. Do czasu, aż nie namalują czegoś nowego… I poszukiwania zaczynają się od początku. Myślę, że męska część czytelników tego posta poczułaby w sobie nutkę odkrywców…
W centrum główna ulica przedzielona jest pasem zieleni, a w każdą stronę prowadzą dwa pasy jezdni. Akurat o tę zieleń ktoś trochę dba. To trawa, palmy i jakieś inne mniejsze krzewy czasem kwiaty. Poza nią, widać czasem palmy, najczęściej przy budynkach. Jednak jest jej bardzo mało i nikt zbytnio o nią nie dba. Widać to szczególnie w bocznych uliczkach. W Polsce to normalne, że są służby odpowiedzialne za dbanie o tereny zielone w miastach. O każdy skwer, trawnik i kwiaty. Tutaj tak nie ma. Jest bałagan. Przy głównej ulicy znajdują się ważniejsze instytucje, tj.: poczta, banki, kantory i inne urzędy. O "normalnych" sklepach mogę wspomnieć, że jest ich mnóstwo. Są wszędzie. Jednak znaczna większość jest mobilna. Tam, gdzie jest wolny kawałek placu tam też pojawiają się ludzie ze wszystkim co można sprzedać. 

Każdy chodnik to wymarzone miejsce na handel. A są też sklepy totalnie na kółkach. Jedzie sobie taki Pan rowerem i ma na przykład chłodziarkę z lodami. Na kierownicy ma elegancko przyklejone papierki po lodach jakie można u niego kupić. Albo inny obraz. Idzie chłopak i pcha przed sobą coś w rodzaju wózka czy taczki z bananami. Na każdym kroku możesz kupić to co chcesz. Możesz nawet nie wysiadać z auta bo stojąc na światłach Pan sam do ciebie podejdzie. Wystarczy, że otworzysz szybę i kiwniesz ręką. Albo idzie sobie taka Pani z koszem na głowie pełnym orzeszków ziemnych, bananów czy ananasów. A do tego często ma malutkie dziecko na plecach zawinięte w sprytny sposób w chustę.
 

Przed wyjazdem Afrykę kojarzyłam między innymi z kobiet, które noszą różne rzeczy na głowach. Do tej pory myślałam, że taki obraz jest częsty gdzieś daleko na wsi, na sawannie.  A tu proszę, w stolicy jest to bardzo popularny widok. I nikt się nie dziwi, no oprócz mnie. Kobiety, ale także mężczyźni noszą na głowach praktycznie wszystko. Od kosza z owocami przez worki z mąką po pełne wiadro z wodą! Oczywiście bez pokrywki!!! I oczywiście idzie tak, że nie uroni ani kropelki, niesamowite… Jestem pełna podziwu dla tych osób. A w jaki sposób oni chodzą z tymi towarami, coś pięknego! To jakby balansowanie nad chodnikiem, płynięcie. Dla nich jest to coś tak naturalnego, a dla mnie coś bardzo imponującego.

Ludzie przelewają się w jedną i drugą stronę za jakimś sprawunkiem. A jest ich mnóstwo mieniących się różnymi kolorami koszul, chiteng, sukienek. Niczym orzeszki oblane kolorowym lukrem. Takie jadłam
 w dzieciństwie:) I jeśli chodzi o kolory to tylko ludzie swoim ubranie sprawiają, że miasto się uśmiecha. Budynki, chodniki, mury, cała reszta jest  pokryta wszechobecnym piaskiem i pyłem. Ma on kolor rdzawy jak ziemia w Afryce. Wchodzi wszędzie, nawet w najmniejsze zakamarki. Pomaga mu wiatr, który jest cały czas.  Wieje mniej lub bardziej, ale każdego dnia.
Wieżowców raczej nie ma. Bloków, tak popularnych w Polsce też nie widać. Można natomiast zobaczyć dosłownie kilka wysokich, nazwijmy to, biurowców. Dokładnie nie wiem co w nich się mieści. Jednak są to budynki smutne, szare. Wykonane z betonu,  który pod wpływem kurzu i lat tylko straszy. Nie są w żaden sposób pomalowane. Mam wrażenie, że nic się w nich nie mieści, że są puste. Jednak światła w oknach świadczą o tym, że jest w nich życie. Swoim wyglądem nie zachęcają jednak do wejścia.
Cóż, do pełnego obrazu afrykańskiego miasta muszę jeszcze dodać  śmieci. Tony śmieci! Są wszędzie i nikomu nie przeszkadzają. Walają się po chodnikach, pod ścianami, w każdych krzakach. A torebki jednorazowe można zobaczyć nawet na drzewach zaplątanych w gałęzie. Każdy rowek przy ulicy czy dziura w chodniku zapełniona jest śmieciami. Ludzie, którzy mają coś do sprzedania najczęściej rozkładają swój kram na śmieciach. Albo obok górki zrobionej z niepotrzebnych rzeczy. Jadąc do Lusaki widzę trawę ze śmieci… Jest to smutny widok. A jeszcze bardziej przeraża mnie to, że w tych śmieciach płynie życie tysiąca osób, rodzin, dzieci… To straszne. Wygląda to tak jakby tutejsi ludzie postawili sobie za cel zasypanie całego miasta śmieciami. Jakby chcieli zakopać je w nich… Takie drugie Zakopane, tyle tylko, że naprawdę zakopane… Zastanawiam się dlaczego tak jest? I jak na razie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.