sobota, 24 września 2011

Początek

Witam z City of Hope w Lusace, stolicy Zambii :)
Jestem tu tylko trzeci dzień, a mam wrażenie, że chociażby 2 tyg...szok:)
Podróż minęła nam bez większych problemów. Piszę "nam" bo leciałam jeszcze z trzema wolontariuszkami, Asią, która jest razem ze mną w Lusace, Alą i Anią, które z Lusaki pojechały drugiego dnia dalej na północ, do Mansy. Bez problemów to raczej się nie da:) Więc tak, na samym starcie, jeszcze na Okęciu, tuż przed wejściem do samolotu okazało się, że gitara nie może lecieć...Potem we Francji dostajemy informację, że nasz lot do Nairobii jest opóźniony o ok. 50min. więc na kolejną przesiadkę mamy 1,5 godz. dużo, a zarazem mało w obcym państwie, ba! na obcym kontynencie! :) ale żeby nie było tak wesoło, to podczas ośmiogodzinnego lotu  do Nairobii uświadomiłyśmy sobie, że w Kenii jest zmiana czasu więc mamy na odprawę pół godz....peszek, więc w  biegu szukamy odpowiedniej bramki. I udało się:) Każdy z obsługi na lotnisku w Nairobii, kto usłyszał "Lusaka, Lusaka" przepuszczał nas:) i takim sposobem zdąrzyłyśmy na ostatni tego dnia samolot do Zambii:) Na lotnisku w Lusace czekał na nas ks. Kazimierz, czekał...bo musiałyśmy wykupić wizę, a tu nie załatwia się takich spraw szybko, trzeba odpowiedzieć na masę pytań, zrobić zdjęcie i jeszcze zeskanować linie papliarne lewej dłoni z uwzględnieniem lewego kciuka:) Ale udało się:) Potem nie było tak wesoło bo okazało się, że nasze bagaże z racji opóźnienia nie doleciały do Lusaki więc zaczęło się zgłaszanie, jaki był bagaż, kolor, materiał itp...a ks. Kaziu czekał...a nas jest cztery...:) przy każdej z nas, pan w okienku wykonywał te same czynności i z taką samą szybkościa...:) cóż, nasze bagaże będą następnego dnia...
Na placówce w środku nocy przywitała nas tylko s. Ryszarda, dyrektor City of Hope, pokazała nam gdzie dziś mamy spać i życzyła dobrej nocy. Następnego dnia pojechałyśmy z s. Zosią z Mansy po bagaże...czekały już na nas, uff :) potem wymieniłyśmy dolary na kwacha ( nie wiem czy to się domienia:) a wymawia się mniej więcej tak "kłaczy"). Po powrocie zwiedzałyśmy placówkę, jest ogromna, ale o niej napiszę innym razem. I poznawałyśmy pierwsze dziewczynki, które tu mieszkają, a dokładniej w sierocińcu, który prowadzą siostry. cdn:)