środa, 15 sierpnia 2012

Ale czy koniec...?

Cóż, stało się, to ostatni dzień w City of Hope, ostatni dzień w Lusace, ostatni dzień w Zambii… Jutro już nikt na chodniku nie będzie wołał za mną: „Muzungu! How are you?” Nikt nie będzie zaczepiał i pytał się co u mnie słychać, ot tak, po prostu, bo jestem drugim człowiekiem i zasługuję na odrobinę zainteresowania. Nikt nie zwróci na mnie uwagi, będę jedną w wielu postaci ulicy. Ale czy tak naprawdę będę jedną z wielu? Zewnętrznie na pewno tak. Może tylko moja głowa obsypana afrykańskimi warkoczykami będzie wskazywała na pewną odmienność. Jednak to będzie chwilowa odmienność.  Wewnętrznie będę inna. Będę patrzeć na europejski świat oczami zambijskich dzieci, które poza swoim maleńkim podwórkiem i drogą do szkoły, nie widziały nic. Będę patrzeć na mnogość sklepów, towarów, kolorów. Po rocznym oglądaniu świata przez rdzawy kurz i pył będzie to nie lada wyzwanie dla oczuJ Czystość i porządek będą na każdym kroku, niczym kosze na śmieci. Będę czuć nowe zapachy. Nie będę potykać się o plastikowe siatki i butelki leżące pod nogami. Wiem, że w pierwszych chwilach będę niczym małe dziecko zabrane z buszowej wioski i postawione w sam środek czegoś, co nazywa się „europejskie miasto”. Będę bombardowana światłem, obrazem i dźwiękiem. Zastanawiam się czy będę w stanie normalnie przejść przez ulicę, zrobić zakupy w SKLEPIE, a nie na lokalnym markecie. Będę szukać ciszy, dźwięków natury, krzyków i śmiechów dzieci, kobiecych nawoływań, tak charakterystycznych dla krajów Afryki. Lecz ich nie znajde. Czy będę zagubiona? Czy będę czuć się w jakiś sposób inna? Oczywiście! I powiem więcej, chcę być taka, chociaż przez pewien czas.  I proszę o wyrozumiałość i cierpliwość.  Jeśli będę się tak właśnie czuć, to będę wiedziedziala, że żyję. To będzie znak, że rok w innej kulturze, z innymi ludźmi, w innym miejscu wpłynęły na mnie. To będzie znak, że przeżyłam, doświadczyłam i poznałam. Znak, że nie byłam obojętna, że byłam otwarta na inność. Owszem, jestem świadoma, że w pierwszych dniach czy tygodniach może być dziwnie, a nawet ciężko. Może będę musiała się uczyć od nowa pewnych aspektów życia, a może wystarczy tylko czas na przypomnienie? Zobaczymy. Wiem, że to pewna niewiadoma o której tylko wiem jak wygląda. Dziwne, ale tak jest. Wiem, a jednak nie wiem. Powrót to wyzwanie, które chcę podjąć z siłą jaką dali mi Zambijczycy przykładem swojego życia.
Rok - to dużo i mało. Rok w Afryce, bez rodziny, znajomych, ulubionych rzeczy, pełen większych i mniejszych wyrzeczeń – to dużo. Nie jestem w stanie powiedzieć tylko – „Dziękuję, było fajnie. To była przygoda mojego życia. Spełniło się moje marzenie” Nie! Rok… to sytuacje, które w za nic w świecie w Polsce się nie zdarzą. Ludzie, których tu spotkałam, nie powtórzą się w żadnym innym miejscu na świecie. Ten czas, to dzielenie radości i smutków z tymi przy których byłam. To na zewnątrz bolące milczenie przy wewnętrznym wulkanie niesprawiedliwości, w momencie, gdy działa się krzywda, a ja nie mogłam nic zrobić. To chwile, kiedy różnice kulturowe brały górę, a ja musiałam zacisnąć zęby.  Rok, to także otrzymane za nic tysiące dziecięcych uśmiechów i uścisków. Codziennie byłam obdarowywana energią, która pomagała mi w cięższych chwilach. Codziennie spotykałam się z niekończącym się, zaraźliwym uśmiechem. Myślę, że właśnie uśmiech jest największą bronią Zambijczyków. Mogą być naszymi nauczycielami.
Fot. Antoni Marczynski
Mam za soba dobrą lekcję życia. A zadaną pracę domową będę odrabiać etapowo, przez długi czas. Jestem wdzięczna za nią naszemu największemu Misjonarzowi i Wolontariuszowi. To On zasiał w moim sercu misyjne ziarno, pozwolił bym doświadczyła Miłości nieznającej granic, pomiarów, różnic kulturowych, która nie skupia się na kolorze skóry. Pomógł mi, bym odkryła kolejne puzzle swojego życia. Nie zostawił mnie w chwilach słabości, w kryzysach i lękach. Ochraniał mnie niczym moskitiera.
Jestem Mu bardzo wdzięczna za ten czas, za wszystkie doświadczenia, za ludzi, których postawił na mojej misyjnej drodze w Polsce, jak tez poza jej granicami. W szczególny sposób dziękuję Panu za moją Towarzyszkę, mentalną Siostrę, mojego „twin-sa” – Asię. Dziękuję, że mogłyśmy razem odkrywać blaski i cienie pracy wolontariusza. Dziękuję, za jej wsparcie, pomoc, opieke. Dziękuję za każdy dzień, każdy wspólny posiłek, a szczególnie ten przy świecach, gdy nie było prąduJ Dziękuję za rozmowy, rady, sprzeczki;) Dziękuję za wspólną pracę w Office i w Garcie. Dziękuję też za radość, uśmiech, żarty, pomysłowość i kreatywność, gdy musiałyśmy wymyśleć coś z niczegoJ a także za narzekania i łzy. Dobrze mieć przy boku osobę,  przy której czujesz się po prostu dobrze. Asiu, dziękuję za naszą wspólną misję. Życzę Ci, ale także sobie byśmy nigdy nie straciły tego, co zdobyłyśmy i odkryłyśmy przez czas pracy w Zambii.
Dziękuję rodzinie, znajomym oraz wszystkim znanym i nieznanym mi osobom, które w jakikolwiek sposób przyczyniły się do mojego wyjazdu i pobytu w Zambii. Dziękuję za wszelką pomoc duchową, materialną oraz finansową. Dziękuję za wszystkie wiadomości, maile, listy, kartki, paczki. Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile radości sprawiała kartka pocztowa czy krótki mail, a o paczce nie wspomnęJ Dziękuję za podtrzymywanie na duchu w kryzysowych momentach. Dziękuję! Thank you!:)Zikomo! Natotela sana! Asante sana!
  

środa, 8 sierpnia 2012

Ciemność nocy


To, że po zmroku nie jest bezpiecznie w Lusace wiedziałam od września tamtego roku. Wiedziałam, że gdy zajdzie słońce ulice Lusaki zamieniają się w miejsca gdzie biały człowiek, dziewczyna nie powinna się znaleźć bez opieki, eskorty. Jednak przez ten cały czas chciałam choć trochę zobaczyć jakie jest te miasto nocą. Jak się zmienia, poczuć uliczne życie. I zobaczyłam. W prawdzie nie były to centra, jądra ciemności, miejsca najbardziej niebezpieczne, to jednak to, co zobaczyłam i doświadczyłam jak na pierwszy raz mi wystarcza. Mogę sobie wyobrazić co dzieje się głębiej. Wiem, że gdybym chciała znaleźć się o zmroku w ciemnej strefie miasta muszę poszukać sporej eskorty. Gdy słońce gaśnie, ze swoich dziennych nor wychodzą ci, którzy alkohol i różnego rodzaju dragi  mają na każdy posiłek, a nawet przekąskę. Ulice zamieniają się w gęstą masę ludzi, którzy ubijają różnego rodzaju interesy. Zapachy chleba, świeżych jabłek czy pomarańczy mieszają się z pieczoną kukurydzą, kasawą, mięsem. Obok jedzenia kwitnie handel tanimi alkoholami, narkotykami. A prostytucja nabija swoje sakiewki. Wieczorem chodniki niosą ludzi innego typu. Bez garnituru, szpilek, perfum. Wieczorem niosą śmierdzących tanim piwem, klejem i moczem. Niosą grzejących się przy ognisku śmieci, śpiących na skrawku kartonu. Niosą otumanione, chwiejne ludzkie wraki. Oczy ich wędrują gdzieś ponad budynki, przekrwione, szklące się niczym bańka mydlana. Gdy widzę takie oczy mam wrażenie, że za chwilę pękną. Ciemność otwiera swoje drzwi tym, którzy ulicę mają za swój dom. Dzieci ulicy, to one są jej królami. Każdy wie, że jest ich mnóstwo, że są niebezpieczne, że w życiu kierują się innymi zasadami. Dzieci, którym zabrakło miłości rodziców.
Pomimo tego, że nie byłam sama, idąc przez takie miejsce nie obyło się bez zaczepek ludzi. Kilka razy czułam alkoholowy oddech na swojej twarzy, gdy ktoś pytał się gdzie idę, jak mam na imię. Często swoją rękę wyrywałam z czyjegoś uścisku. Strach z jakim szłam dodał mi sił po wyczerpującym dniu. Pozwolił zapomnieć o głodzie. Sprawił też, że koszulka była mokra nie tylko na plecach, ale także z przodu, na brzuchu. Wiem, że to, co zobaczyłam, to tylko przedsmak tego co tak naprawdę się dzieje głębiej, nie przy większych ulicach. Szłam tymi samymi ulicami, które przemierzam będąc w mieście w ciągu dnia. Jednak o zmierzchu wyglądały zupełnie inaczej. Czułam jakbym znalazła się w obcym, zupełnie mi nieznanym miejscu. Czułam się mała, zagubiona, osaczona przez krzyki tych pod wpływem alkoholu i narkotyków. W głowie miałam myśli by nie wdawać się w bezsensowne rozmowy, by moja biała skóra nie była powodem do gniewu. 
Chęć zobaczenia zambijskiego, nocnego życia w mieście spełniła się, jednak nie zniknęła zupełnie.
Moje doświadczenie wieczornej Lusaki jest bardzo niewielkie. Znam osoby, które w takich warunkach pracują kilka godzin tygodniowo by pomóc wyjść szczególnie dzieciom z tego środowiska. By opatrzyć ich rany po bójkach, wypadkach czy też zaaplikować leki. By zabrać ich w bardziej bezpieczne miejsce, jeśli tylko się na to zgodzą. To praca niebezpieczna, nieraz wiążąca się z pewnym ryzykiem. Jednak bardzo potrzebna, potrzebna by zmienić życie tych dzieci i młodzieży. To praca, która nigdy się nie kończy i która potrzebuje wsparcia.